poniedziałek, 20 września 2010

Zjazd.

Zjazd.

Mortalowy zjazd na linie lub bez liny(asekuracyjnej)
Swoje ciągi alkoholowe zawsze jakoś tam nazywałem . Najczęściej były to wyprawy w Himalaje. Doszło nawet do tego że na telefoniczne zapytanie o moją obecność odpowiadano że Wojtek jest w Himalajach, co niekiedy wprawiało rozmówcę w zdziwienie; ooo to ja nie wiedziałem że on zajmuje się wspinaczką wysokogórską.Wiadomo że z takich Himalajów trzeba kiedyś zejść i to nazywałem zjazdem do ,,kanału". Moje ,,wspinaczki" trwały kilkanaście lat a piszę o nich dlatego że spotkałem ostatnio jednego ,,Himalaistę" ,który pokonał mnie w zjazdach do kanału na łeb na szyję. W kilka miesięcy po zaprzestaniu wypraw Himalaistycznych(trzeźwieniu) pracowałem na stacji paliwowej. Stacja mieściła się na terenie bazy TIRów.Właścicielem zarówno stacji jak i owych 6 ciu TIRów był Marek.Marek był przesympatycznym człowiekiem ciut młodszym ode mnie.Atmosfera zarówno na stacji paliw jak i wśród kierowców TIRów była wręcz wzorowa. Z pracy odszedłem po około pół roku ponieważ znalazłem dla siebie inne zajęcie na własny rachunek. Jakież było moje zdziwienie i zaskoczenie kiedy to kilka dni temu na jakimś złomowisku spotkałem ww Marka,ten mnie poznał i poprosił o 2zł na piwo. Marek wyglądał jak lump,już nie był posiadaczem firmy transportowej,ani wypasionej beemki tylko wrakiem człowieka.Wystarczyło cztery lata picia. Ciekawostką jest to że przez owe pół roku mojej pracy na stacji ani razu nie widziałem Marka podpitego czy pijącego alkohol. Nie zdążyłem się dowiedzieć co spowodowało taaaki zjazd Marka bo ten wziąwszy dwa złote natychmiast zniknął mi z pola widzenia.

1 komentarz: